Obecność 3: Na rozkaz diabła – nie ma wśród miłośników horroru osoby, która nie usłyszałaby o tym tytule. Nowy film z Wanowskiego uniwersum Obecności hype’owano na potęgę od miesięcy, bo i ukazać miał się grubo ponad pół rok temu – szyki popsuła, oczywiście, pandemia koronawirusa. Debiutuje na ekranach teraz, z dużym poślizgiem czasowym i obawiam się, że nie wszystkich sobie zjedna. W zwiastunie zawarto większość najlepiej ukartowanych scen grozy, a widzom obiecano… kino trochę inne niż to, które otrzymaliśmy.
Tak właśnie: z trailera można było wywnioskować, że trzecia Obecność obierze inny kierunek niż jej poprzedniczki. Warner pozwolił uwierzyć widzom, że film po części nakręcono jako dramat prawniczy lub, jeśli wolicie, horror z uwydatnionym wątkiem rozprawy sądowej – na miarę Egzorcyzmów Emily Rose. Na początku lat osiemdziesiątych Arne Johnson (Ruairi O’Connor) dopuszcza się brutalnego morderstwa. Jego przypadek doskonale znany jest ekspertom do spraw paranormalnych, Lorraine i Edowi Warrenom (duet Vera Farmiga–Patrick Wilson). Słynni łowcy demonów próbują wybronić chłopaka, twierdząc przed sędzią, że do zbrodni pchnął go sam Szatan.
Obecność 3 – recenzja. Wątek sądowy na trzecim planie
Prawna intryga szybko zostaje w filmie porzucona – Obecność 3: Na rozkaz diabła to w znacznej mierze ten sam horror, który widzieliśmy już dwukrotnie w przeszłości. Mamy tu lewitujące ciała, wyskakujące nam prosto w twarz straszydła, powtarza się historia walki o duszę. Od wcześniejszych Obecności „trójkę” odróżniają tylko główna antybohaterka i miejsce akcji, którym u Michaela Chavesa nie jest nawiedzony dom – przynajmniej nie w stu procentach. Zmienił się reżyser i da się tu wyczuć pewne subtelne różnice w pracy z aktorami czy sposobie prowadzenia fabuły, ale umówmy się – seria Obecność to wabik na niedzielnych kinomanów i maszynka do zarabiania grubych pieniędzy. Film nadal „odrysowano” jakby od linijki, jest on równie odważny, jak ostatnie części warnerowskiego uniwersum. A to oznacza, że odważny po prostu nie jest – nie tak, jak modne dziś, art-house’owe straszaki w stylu Lighthouse czy remake’u Suspirii. Dowodzi tego już sam ledwo liźnięty wątek sądowniczy.
To mógł być ciekawszy film: ponoć wstępnie twórcy chcieli nadać mu kształt horroru o likantropii à la Amerykański wilkołak w Londynie. Wyobraźcie to sobie: Lorraine jako medium przenika do świata pół mężczyzny, pół wilka, a Ed gdzieś w tle uprawia zapasy z przerośniętym psiskiem. Być może taki kamp wyszedłby serii na zdrowie. Wracając na ziemię – Na rozkaz diabła nosi wszystkie cechy popcornowego filmu grozy. Roi się tu od jump scare’ów, które są znakiem firmowym Obecności, a reżyser często pozwala sobie na oczywiste odwołania do dużo lepszych horrorów – na przykład kilka minut po napisach początkowych, kiedy przejęty ksiądz wysiada z taksówki i ze zmarszczonymi brwiami przygląda się domostwu, gdzie zagnieździł się diabeł. Rozumiemy, Chaves – obejrzałeś Egzorcystę. Jak każdy.
Obecność 3: Na rozkaz diabła – recenzja. Popcornowy horror
Najsilniejszy w całym filmie jest właśnie prolog. Rzecz dzieje się nocą, a Warrenowie odprawiają egzorcyzmy na opętanym chłopcu (Julian Hilliard). Reżyser umiejętnie ogrywa przestrzeń planu, wie, że to, co najstraszniejsze, kryje się w mroku i jest niewidoczne. Przez kilkanaście dobrych minut trzyma widzów wbitych w fotel, raz po raz atakując nagłymi, demonicznymi objawieniami – wiemy, że nadejdą, nie mamy tylko pojęcia kiedy i co przedstawią; w tym tkwi cała zabawa. To na początku filmu wprowadzona zostaje postać służącej Szatanowi Okultystki (Eugenie Bondurant) – jej pierwsze nadejście rozszarpie Wam nerwy. Bondurant jest aktorką o uderzającej, androgynicznej urodzie, pociągłej twarzy i diabelsko smukłej figurze. Wygląda jak duch z powieści gotyckich XIX wieku.
Świetny jest też dziewięcioletni Hilliard jako opanowany przez nadprzyrodzone moce David Glatzel. Widzieliśmy go między innymi w Nawiedzonym domu na wzgórzu (w podobnej roli) oraz Kolorze z przestworzy u boku Nicolasa Cage’a – aktor urasta na jedną z najmłodszych ikon horroru od czasu Lindy Blair. Farmiga i Wilson czarują na pierwszym planie, tym razem dostając jeszcze więcej czasu ekranowego niż w poprzednich Obecnościach. Nieźle wypada także O’Connor w roli nieszczęsnego Johnsona. Aktorski pazur pokazuje już w tym kapitalnym wstępie. Chaves mistrzowsko zaaranżował scenę, w której Arne zabija właściciela mieszkania – ten ustęp oglądamy z perspektywy chłopaka, któremu w głowie miesza Szatan. Grany przez O’Connora bohater doświadcza demonicznych wizji i popada w paranoję; śni koszmary na jawie, męczą go halucynacje. Chaves opala plan zdjęciowy surrealnymi czerwieniami, które wprowadzą widza w alarmujący stan.
Obecność 3 – opinie krytyków podzielone. Premiera polska w piątek
Start Obecności 3 jest bardzo solidny, ale później film lekko się „rozjeżdża”, nie utrzymuje już zawrotnego tempa. Choć jest dużo bardziej zwarty montażowo niż „dwójka”, nadal trwa za długo (prawie dwie godziny) i pełno w nim dywagacji. Scena kulminacyjna wydaje się chaotyczna, fabularnie rozproszona; w scenariuszu widać tendencję do gawędziarstwa i rozwlekania narracji. Nie oznacza to, że Obecność 3 okazuje się kompletnym niewypałem, bo – pomijając przeciągły czas trwania – sequel jest technicznie nienaganny, atrakcyjnie zwizualizowany. Chociażby Michael Burgess wykazuje duży talent operatorski, a jego tracking shoty dobrze wpływają na dynamizm filmu. Udała się też większość efektów specjalnych – najbardziej w scenie egzorcyzmu, gdzie przemaglowane ciało Davida „zagrała” kontorsjonistka Emerald Wulf. Efekt łamania czy właściwie wykręcania kończyn i głowy nie został osiągnięty metodą komputerową – wszystko, co wyprawia z chłopcem Szatan, to dzieło Wulf. Pod koniec filmowi „magicy” wkleili tylko twarz Hilliarda na tę należącą do profesjonalnej akrobatki. Brzmi jak coś, co łatwo sknocić, a jednak eksperci z Method Studios wywiązali się z tego zadania znakomicie.
Obecność 3: Na rozkaz diabła oparto na kanwie autentycznych wydarzeń, które rozegrały się w miejscowości Brookfield czterdzieści lat temu. To już drugi film, w którym padają odniesienia do losów Johnsona i Glatzelów – pierwszy, Morderczy demon, ukazał się w 1983 roku. Nagrania audio z rzekomego egzorcyzmu Davida Glatzela wykorzystano podczas napisów końcowych nowej Obecności. Pomijając już fakt, że mogły zostać sfabrykowane, trzeba przyznać – ich zawartość jeży włos na głowie. Tak naprawdę to najbardziej upiorny moment w całym filmie – sami wyciągnijcie więc wnioski, czy Obecność 3 to dla Wanowskiego uniwersum duży sukces.