Christina Aguilera powróciła do swoich latynoskich korzeni. Dwadzieścia dwa lata po wydaniu krążka Mi Reflejo, na który złożyły się m.in. takie klasyki jak „Pero me acuerdo de ti” czy „Ven conmigo”, sześciokrotna laureatka nagród Grammy zaprezentowała fanom długo wyczekiwany minialbum La Fuerza. Recenzja EP-ki.
Jeszcze w tym roku powinien ukazać się kolejny anglojęzyczny longplay artystki, ale na razie wszyscy wciąż zbierają szczękę z podłogi po tym, co zaserwowała nam Aguilera za sprawą La Fuerza (pol. Siła). Wokalistka dowiodła, że potrafi rozwinąć skrzydła w każdym gatunku muzycznym, a po hiszpańsku brzmi lepiej niż kiedykolwiek dotąd (w przeszłości wydała m.in. takie hiszpańskojęzyczne kawałki, jak „Casa de mi padre” czy „El mejor guerrero”).
Christina Aguilera – La Fuerza. Recenzja albumu
Na płycie La Fuerza po raz pierwszy w pełni eksploruje Aguilera swoje latynoskie pochodzenie (Mi Reflejo nie było najbardziej osobistym z albumów piosenkarki, w znacznej mierze zdawało się wymogiem studyjnym) i trzeba przyznać – efekt jest głęboki, intensywny, chwilami powalający. Nigdy dotąd nie usłyszeliśmy Aguilery w tak surowej formie, stawiającej na tak ryzykowne eksperymenty formalne. Bo kiedy wcześniej zaśpiewała nam piosenkę w tradycji meksykańskiej muzyki ludowej, z orkiestrą mariachi pobrzmiewającą w tle?
Album otwiera kawałek „Ya llegué”, który utrzymany jest w stylistyce futurystycznego R&B i zawiera odwołanie do największego hitu artystki – „Genie in a Bottle”. Utwór pobrzmiewa echem rhythmandbluesowych nagrań, które znalazły się na poprzednim krążku Aguilery, Liberation; jest zadziorny, cechuje się wysokiej jakości produkcją. To piosenka o posmaku, który potrafi zaserwować tylko Aguilera.
Trzy kolejne utwory na EP-ce to single. Zaaranżowany w stylu guaracha „Pa mis muchachas” jest najbardziej chillującym nagraniem na albumie, choć jego finał to już „klasyczna Xtina” – jest pełen dziarskiej wokalizy, akrobacji głosem i filuterności. To piosenka, przy której chce się wypić tequilę i kusicielsko poruszyć biodrami.
„Somos nada” opowiada o poszukiwaniu miłości w obliczu pustki i locie na „szklanych skrzydłach”. Skomponowaną pod fortepian balladę wyróżnia poetycki tekst, a wokale wykonawczyni dostają się głęboko pod skórę. Kolejny kawałek, „Santo”, ma największy potencjał komercyjny i brzmi jak pewny przebój. Nagranie łączące elementy muzyki latin urban i reggaetonu za kilka lat może okazać się równie kultowe, jak „Livin’ la vida loca” czy „Despacito”. Singlową piosenkę promuje abstrakcyjny teledysk przypominający skrzyżowanie „Get Ur Freak On” z „Everybody” zespołu Backstreet Boys.
„Como yo” to godny następca otwierającego „Ya llegué” – kawałek nowoczesny, flirciarski i seksowny (? una princesa elegante; make it hot, make it hot if you want me). Utwór jest temperamentny, pomysłowy i zupełnie awangardowy; dobrze wpasowałby się w tracklistę albumu Aguilery Bionic. Brzmi jak coś, co mogłyby zrealizować M.I.A. i Santigold, ale ma w sobie więcej pasji i namiętności.
I skoro przy pasji/namiętności jesteśmy, album La Fuerza zamyka absolutna perła – ballada „La Reina”. Huraganowa ballada godnie hołduje piosenkom w stylu ranchera oraz artystom jak Vicente Fernández; jest na tyle nostalgiczna, autentyczna, wiarygodna i szczera, że ma duże szanse stać się szlagierem wśród społeczności latynoamerykańskiej. To najbardziej zaskakujący ustęp na płycie, a śpiew Aguilery powala na łopatki – nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że usłyszycie tu jedne z najlepszych wokali w całej karierze artystki. Tytuł kawałka oznacza tyle co Królowa i nie jest przypadkowy – Aguilera wróciła z nowym wydawnictwem, by zawładnąć branżą muzyczną. I tego jej życzę.
La Fuerza to triumfalny powrót Aguilery na latynoską scenę muzyczną; krążek na równi intymny, różnorodny, intrygujący i eksperymentalny. Zdaje się, że grupa docelowa projektu powita wokalistkę z otwartymi ramionami, a sama płyta – i jej single – okażą się przebojami. Minialbum spędził dwa dni na szczycie światowej listy przebojów iTunes Store. Miejsce pierwsze zajął także w polskim notowaniu tego sklepu.
Ocena końcowa: 5/5