„Nie czas umierać” to piąty i zarazem ostatni Bond w wykonaniu Daniela Craiga. I choć Craigowski Bond miał tyle samo zwolenników, co przeciwników, po ostatniej jego odsłonie, nie sposób będzie za nim nie tęsknić. Takiego Bonda po prostu jeszcze nie było!
Czekaliśmy na pana, panie Bond
Agent jej królewskiej mości jeszcze nigdy nie kazał na siebie tak długo czekać. Początkowo Daniel Craig nie był przekonany czy chce dalej grać brytyjskiego agenta. Potem kilkukrotnie przekładano premierę. Najpierw ze względu na zmianę reżysera. Pierwotnie historię miał opowiedzieć Danny Boyle, ale zastąpił go Cary Fukanaga, co również nie przeszło bez echa, ponieważ obawiano się, że amerykański reżyser pozbawi Bonda brytyjskości. Żadna z wcześniejszych części franczyzy nie była bowiem realizowana przez reżysera amerykańskiego pochodzenia. Następnie premię wstrzymał koronawirus i powtarzające się lockdowny. Ostatecznie, premiera „Nie czas umierać” opóźniła się o prawie dwa lata. Fanom przyszło więc czekać na kontynuację bondowskiej historii aż 6 lat. Zapewniam jednak, że było warto.
Przeszłość nie umiera nigdy
W 1997 roku do kin wszedł 18. film o przygodach agenta 007 o nazwie „Jutro nie umiera nigdy”. Najnowsza odsłona serii udowadnia, że nie tylko jutro, ale również i przeszłość nie umiera nigdy. Nic więc dziwnego, że emerytura Bonda, od której rozpoczyna się akcja „Nie czas umierać” nie trwa długo. Mężczyzna ma w końcu niezamknięte sprawy z przeszłości. Tak samo zresztą, jak i jego ukochana dr Swann, której przeszłość w zaskakujący sposób będzie determinować kolejne ruchy agenta.
Wszystko zacznie się od z pozoru niewinnej podróży do Włoch na grób wielkiej, utraconej miłości Bonda, Vesper Lynd, która okaże się być spotkaniem nie tylko z nią, ale i organizacją S.P.E.C.T.R.E. Od tego momentu Bond podda pod wątpliwość wszystko, co wie, a gdy dawny przyjaciel Felix Leiter poprosi go o pomoc, zgodzi się. Przeprowadzając osobistą krucjatę na S.P.E.C.T.R.E., okaże się, że Bond zyskał jeszcze jednego wroga, tajemniczego Lyutsifera Safina.
Nawet zło potrafi mieć ludzką twarz
Wbrew obawom Cary Fukanaga nie odbiera serii brytyjskości. Wręcz oddaje jej hołd i nawiązuje do niej, chociażby poprzez gadżety i samochody rodem z najstarszych części Bondów. Swój pomysł na opowiedzenie historii jedynie subtelnie wplata w fabułę poprzez bliskie zbliżenia na twarze postaci czy skupienie się na ich emocjach w dialogach. I to właśnie dzięki temu możemy usiąść do kolacji z Q, poznać komiczną agentkę Palomę, której urok jest tak zaraźliwy, że aż chciałoby się, aby na stałe zawitała w bondowskim świecie, czy zobaczyć, że nawet zły Safin potrafi mieć ludzką twarz. Spojrzenie Fukanagi po prostu czyni z „Nie czas umierać” zgrabne dopełnienie wizji Craigowskiego Bonda.
Takiego Jamesa Bonda jeszcze nie było
Wybór Daniela Craiga do roli najsłynniejszego brytyjskiego szpiega od początku budził wiele kontrowersji. Mówiono, że jest za niski, zbyt muskularny i nie ma wyglądu typowego amanta. Oliwy do ognia dolewał również sam Craig, któremu zdarzyło się krytykować cechy, na których zbudowano postać 007 i od początku zapewniał, że jego Bond będzie inny, bo nie lubi powielać tego, co znane. Choć Craig miał tyle samo zwolenników, co przeciwników, to gdy teraz po 15 latach żegna się z brytyjskim szpiegiem, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pozostanie jednym z najważniejszych Bondów w historii. Tym bardziej że biorąc pod uwagę zmiany wprowadzone przez Craiga, uważam, że nie tylko takiego Bonda jeszcze nie było, ale i nigdy też już nie będzie.
W końcu to Craig stworzył historię, która była częścią większej całości, co do tej pory miało miejsce tylko raz — Żyje się tylko dwa razy, W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości i Diamenty są wieczne. To Craig zdradził szczegóły dzieciństwa agenta. To Craig ukazał ludzką twarz 007. To Craig pokazał, że legenda brytyjskiego wywiadu popełnia błędy i nie jest nieśmiertelna. To Craig zakochał się w Vesper Lynd i rozpaczał po jej utracie. To Craig nie wypowiedział słynnych słów „Nazywam się Bond, James Bond” w „Quantum of Solance” i to w tym samym filmie nie pokazała się informacja o tym, czy Bond powróci.
To Craig w „Nie czas umierać” pierwszy raz tak szczerze marzy o przejściu na emeryturę. To Craig w „Nie czas umierać” kieruje się emocjami, a wręcz im się poddaje. To Craig w „Nie czasu umierać” współpracuje z nowym agentem 00. To Craig „W nie czas umierać” stale nawiązuje do największych klasyków z serii. To w końcu Craig doprowadza w „Nie czas umierać” do tak kluczowych zmian w historii bohatera, że gdy po raz ostatni widzimy jego niebieskie jak ocean oczy, możemy nie dowierzać, że ktoś będzie w stanie go zastąpić. Czujemy ścisk w gardle i łzę spływającą po policzku, a gdy wychodzimy z kina, nie możemy przestać zadawać pytań: Co dalej? Co z tym zrobią? Jak Bond powróci?
Co dalej z agentem 007?
Zastąpienie Craiga jest nie tylko możliwe, ale i nieuniknione, ponieważ, i tu mam dla fanów dobrą wiadomość, po napisach końcowych pojawia się słynne zdanie „James Bond powróci”. Trudno jednak powiedzieć kiedy, ponieważ nowego agenta 007 poznamy dopiero w przyszłym roku. Bukmacherzy nie ustają jednak w zakładach. Wśród najsilniejszych typów znajdują m.in. Tom Hardy i James Norton. Ten drugi miał już ponoć odbyć szereg spotkań z producentami serii. Innymi kandydatami, którzy odpowiedzieli twierdząco, zapytani o chęć zagrania agenta 007 są Henry Golding i Sam Heughan.
Koniec Craigowskiego Bonda, pozostawia jednak, jak już pisałam, o wiele więcej pytań i osobiście do czasu premiery kontynuacji losów 007, to właśnie nad nimi będę się bardziej zastanawiać, niż nad tym, jaką twarz przybierze kolejny Bond. I coś mi podpowiada, że i niektórym z Was, którzy zobaczą „Nie czas umierać”, pytania te będą spędzać sen z powiek.