Para mężczyzn podróżuje vanem turystycznym drogami angielskiego Lakelandu. Mijają majestatyczne jeziora i piękne tereny zielone, podziwiają malownicze pejzaże. Dokazują sobie, z uśmiechem kłócą się o głupoty, żartują z przydrożnych barów i ich obsługi. Pozornie uczestniczą w idyllicznej wyprawie, która tak naprawdę okazuje się koszmarem na jawie: u jednego z bohaterów rozpoznane zostają objawy typowe dla demencji starczej. Dramat Supernova właśnie zadebiutował na ekranach polskich kin.
Supernova to film o nerwowym spoglądaniu w przyszłość. Problem polega na tym, że bohaterowie zapatrują się na tę przyszłość dwojako, chcą sprowadzić ją na dwa różne tory. Kiedy Tusker (Stanley Tucci) otrzymuje od lekarzy bolesną diagnozę, zdaje sobie sprawę, że życie, jakie znał, dobiegło końca – że w ciągu tygodni lub miesięcy stanie się cieniem dawnego siebie. W rozmowach z partnerem sygnalizuje, że woli odejść na własnych warunkach. Że chce być pamiętany za to, jaki był – nie, jaki stał się w toku choroby.
Supernova – recenzja. Aktorski tour de force Firtha i Tucciego
Sam (Colin Firth) ani myśli żegnać się z ukochanym – był przy nim blisko dwadzieścia lat, wierzy, że wciąż czekają na nich piękne dni. Pełne trosk i wyrzeczeń, ale przecież każdy związek wymaga nakładu pracy własnej, wymaga ofiarnych gestów. Niedawno opowiadał o tym choćby Viggo Mortensen w pokrewnym tematycznie Jeszcze jest czas – gdzie syn troszczył się o ojca pogrążonego w demencji. Oba filmy dotyczą walki z czasem i kruchości ludzkiego życia, mówią o nieubłaganym przemijaniu.
Reżyser Supernovej, Harry Macqueen, może nazywać się szczęściarzem. Do współpracy przy drugim filmie w swojej karierze udało mu się zaprosić dwóch z najbardziej uznanych współczesnych aktorów. Colin Firth i Stanley Tucci – prywatnie przyjaciele – poznali się równe dwie dekady temu na planie dramatu telewizyjnego Ostateczne rozwiązanie. W Supernovej brylują, pracując w komitywie – żaden nie wybija się aktorsko ponad drugiego, obaj są na ekranie siłą natury, hipnotyzują w istnym tour de force. Chemia – o której tak często mówi się w odniesieniu do idealnie interferujących ze sobą wykonawców – między nimi jest wręcz namacalna.
Firth jest w swojej roli introwertyczny i zatracony, postaci oddał się całym sercem. Tworzy kreację daleką od stereotypów, jest dżentelmenem z klasą. W jego oczach maluje się niepewność – mężczyzna próbuje odnaleźć sens w sytuacji beznadziejnej, szuka wyjścia z kryzysu, ewentualnie półśrodków. I choć jest wymarzonym partnerem, zasługującym na happy end, nie zdoła ich odnaleźć. Tucci gra Tuskera z typową dla siebie, dziarską charyzmą, a chwilami nawet ostrożnie komediowym zacięciem. Obaj aktorzy tworzą stonowane, ale koncertowe role.
Czytaj też: Ostatni Komers – recenzja. Odważny i osobisty debiut, mocne kino autorskie
Supernova – recenzja. Medytacja na temat związku miłosnego
Supernova to powściągliwy dramat o taktownie elegijnej wymowie. Jest medytacją na temat wszystkiego, co ważne w szczęśliwym związku: partnerstwa, przywiązania, poświęcenia i troski. Macqueen unika taniego sentymentalizmu – to zasługa wyważonego scenariusza i obdarzonych naturalną empatią aktorów. Samo starcze otępienie traktowane jest w filmie z szacunkiem, tak jak w niedawnym Relikcie czy w filmie Motyl Still Alice. Nawet jeśli brakuje w Supernovej wizualnych fajerwerków i narracyjnych sensacji, całość broni się dzięki emocjonalnej głębi i subtelnej reżyserii. Cisza jest w filmie równie ważna, jak wykrzyczane w rozpaczy dialogi; przynosi to samo spustoszenie – najbardziej bodaj w teatralnie minimalistycznym finale. W rękach Macqueena powstało mocne kino o pożegnaniu, bolesnej podróży ku końcowi, godzeniu się ze stratą. O złamanym męskim sercu.
Dramatyzm Supernovej szczególnie gorzko wybrzmiewa w scenie z udziałem Tucciego i siostry Sama (Pippa Haywood). W rozmowie ze „szwagierką” Tusker dowiaduje się, że, pomimo choroby, nadal jest sobą – tym samym facetem, w którym Sam zakochał się lata temu. Jego melancholijna odpowiedź nie pozostawia żadnych złudzeń: „Nie jestem nim – już tylko wyglądam jak on”.