Ostatni Komers to prawdopodobnie najciekawsza piątkowa premiera w polskich kinach. Wielkie odkrycie Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni garściami czerpie z typowo amerykańskiego kina coming-of-age, ale historia osadzona zostaje w naszych własnych, polskich realiach. Piątka nastolatków z niedużej mieściny odkrywa blaski i cienie wkraczania w dorosłość. Spotkają się wspólnie na tytułowym komersie, imprezie pożegnalnej gimnazjalistów, choć ich problemy zajdą tak daleko, że prawie nikt nie będzie w nastroju do tańca.
Choć słowo wstępu może nie dawać nadziei na śmiałe kino, w rękach 32-letniego Dawida Nickela powstał całkiem odkrywczy film. Wiarygodny dialogowo, intuicyjnie wyreżyserowany, niepodobny do niczego, co ukazało się dotąd na polskim podwórku. Do tego koncertowo zagrany. Ostatni Komers debiutuje w kinach jutro, 18 czerwca.
Ostatni Komers – recenzja. Odkrywcze polskie kino coming of age
Monika (Sandra Drzymalska) jest pewną siebie, bystrą nastolatką z dobrego domu, jej chłopak Kuba (Michał Sitnicki) powtarza klasę i z uporem maniaka przerzuca żelastwo na siłowni, a brat Tomek (Mikołaj Matczak) przechodzi kryzys tożsamości. Młodsza Oliwia (Nel Kaczmarek) dowiaduje się, że jest w ciąży z charyzmatycznym, ale nadgorliwym „Chomikiem” (Jakub Wróblewski). Młodzi bohaterowie spędzają czerwcowe dni na lokalnym basenie – bodajże jedynym miejscu w okolicy dającym perspektywę rozrywki. Dotąd ich największe kłopoty wiązały się ze szkołą lub sytuacją w domach, ale teraz, u progu pełnoletności, mierzą się też z buzującymi hormonami – porywistą burzą wewnątrz. Przychodzi czas pierwszych miłości, seksu i pożądania. Także pierwszych gorzkich lekcji i egzaminu z dojrzewania, który nie wszyscy zdadzą. Zbliżają się wakacje i żar leje się z nieba, a młodzi palą się we własnych przeżyciach.
Bohaterowie Nickela to młodzież porzucona przez rodziców, zdana na siebie. Właściwie wszyscy wychowują się tylko z jednym – mniej lub bardziej obecnym – opiekunem, na którego pomoc lub szczerą rozmowę nie mogą liczyć. Przez to szybciej wkraczają w dorosłość i szybciej dowiadują się, że świat jest brutalny, a przysłowiowy tyłek warto mieć twardy. Czy to dobrze, że uczą się na błędach i kopniakach? Nickel nie udziela odpowiedzi na to pytanie, nie poddaje młodych pod osąd i nie ocenia ich decyzji. Nikogo nie krytykuje, za to wnikliwie podąża za postaciami z kamerą – jest z kamerą wśród nastolatków. I trzeba przyznać, że w ich środowisku odnajduje się lepiej niż niejeden reżyser, który podjął podobną tematykę.
Czego tu nie ma… Są sceny pijaństwa i drobnych, nie do końca przemyślanych kradzieży, dzikiego tańca hakken przy oparach narkotykowych. Są rozmowy o zmyślonych, erotycznych przygodach, jest obsesja na punkcie mieszkającej w sąsiedztwie kuguarzycy. Znalazło się miejsce dla zgrabnie prowadzonego wątku bromance’u i cienkiej linii, jaka dzieli męską przyjaźń od pociągu do mężczyzn. Znajdziecie w filmie zawiązki tych nastoletnich ekscesów, które sami przeżywaliście X lat temu. Lub które chcieliście przeżyć – i plujecie sobie w brodę, że do tego nie doszło.
Czytaj też: Spirala: Nowy rozdział serii Piła – recenzja. Masakra tępymi narzędziami
Ostatni Komers – recenzja. Z kamerą wśród nastolatków
Najciekawiej wybrzmiewa w filmie wątek chłopaków – Tomka i Kuby, którzy konsekwentnie zbliżają się do siebie, choć nigdy nie przekraczają tej świętej granicy intymności, jakiej polscy mężczyźni „nie mogliby” naruszyć. Nie ci w dresach, czapkach z daszkiem, z łańcuchami na szyi. Tak jak Kuba szaleje za starszą od siebie kusicielką z osiedla (świetna Agnieszka Żulewska), tak Tomek jest zafiksowany na punkcie kumpla – i ukochanego siostry. Upodabnia się do niego, przejmuje jego osobowość – motyw to rodem z Sublokatorki Schroedera. Przywdziewa strój klasycznego cwaniaka z klatki schodowej, żegna się z pofarbowanymi na blond włosami. Seboseksualny wizerunek powoduje, że ciężko odróżnić go od Kuby.
Nickel fetyszyzuje dresiarstwo chłopaków. W filmie znalazła się scena najbardziej męskiego i erotycznego – homoerotycznego – golenia głowy w historii. Paradoksalnie nakręcona została w różowych tonacjach. W cyklamenowo-neonowych kolorach zaprezentowano też scenę tańca bez koszulek: Tomek i Kuba ćwiczą ciosy w powietrzu, rytmicznie poruszając się do chamsko klubowego kawałka – takiego, jaki dziś usłyszeć można już chyba tylko na remizowych imprezach gdzieś w skansenie Polski B. A kiedy utwór dobiega końca, chwytają się za łyse głowy i opierają czołem o czoło. Niby maczystowsko, a jednak z czułością. W tym kontekście uwagę zwraca też scena wspólnego lizania blanta, kiedy Kuba instruuje kolegę, gdzie powinien go zrolować, naciągnąć i zawinąć. I kolejna, w której chłopacy niosą dary podczas procesji kościelnej: w garniturach, ramię przy ramieniu, wyglądają jak mężowie idący do ślubu. Nickel już teraz zapowiada, że chce zrealizować film, który w całości poświęcony będzie toksycznym mężczyznom i stereotypom męskości.
Ostatni Komers – recenzja. Kiedy premiera?
Wątek queerowy nabiera dramatyzmu dzięki postaci siostry, podejrzewającej, że Tomek podkochuje się w jej lubym. To właśnie ten związek – Moniki i Tomka – okazuje się w filmie najtrwalszy i najdojrzalszy. Bohaterowie nie są wylewni w swoich uczuciach, ale po scenie coming outu dziewczyna zdobywa się na gest wsparcia i nie odwraca się od homoseksualnego brata. Podobna intryga ubarwiła niedawny dramat Przyszłość należy do nas, o związku dwóch gejów i siostry jednego z nich – obyło się tu jednak bez ambiwalentnego trójkąta miłosnego. Zły kierunek obiera Nickel dopiero w wielkim finale: zakończenie historii gejowskiej to Ostatnim Komersie wyświechtany, nihilistyczny frazes, co dziwi o tyle, że wcześniej ani razu nie popadł reżyser w sztampę.
Ostatni Komers to film pełen nostalgii za młodością, opowiedziany uniwersalnym językiem. Dynamiczny technicznie, z całym katalogiem trącących starocią hitów („Explosion” duetu Kalwi & Remi), ale też nowszych, kapitalnie wyprodukowanych piosenek (przykład: elektroniczny kawałek „I Keep Coming”, wykorzystany w scenie striptizu z udziałem Żulewskiej). Plastycznie film prezentuje się fenomenalnie, a jego fluorescencyjne rzuty światła nadają całości fajnie młodzieżowy, instagramowy ton. Lato nad basenem może brzmieć jak przepis na nudę, ale film płonie od wyostrzonej kolorystyki, która mocno kontrastuje z szarym blokowiskiem, gdzie zamieszkuje większość postaci. Ubarwiają też Komers dowcipne kwestie (np., w odniesieniu do Kuby: „– Kiedy ta klata tak mu urosła?”; „– Nie wiem, chyba od tego kiblowania”), a dodatkowym atutem jest zabawa Nickela polskimi symbolami narodowymi. Tak oto adres uwodzicielki to „dwadzieścia jeden, mieszkania trzydzieści siedem”, na biforek przynosi się żołądkową gorzką, a w sali, gdzie uczniowie śpiewają religijne smęty, zawieszono krzyż z wizerunkiem najsłynniejszego żywego trupa w dziejach.
Ostatni Komers to film inicjacyjny z wyższej półki. O symbolicznym zakończeniu pewnego prostszego etapu w życiu, pierwszych rozczarowaniach i porażkach, ale też apetycie na miłość, seks i adrenalinę. W rękach debiutanta powstało mocne, osobiste i oryginalne – jak na Polskę – kino autorskie. Pozostaje czekać na jego kolejny krok.