Właściciel restauracji „Gryfna Lama Żory” otworzył się mimo zakazu. Dlaczego? Bo – jak informuje – na koncie pozostało mu 71 groszy, a ma na utrzymaniu dwójkę dzieci, żonę i mieszkanie. Nie będzie walczył, zapewni bezpieczeństwo klientów i rozumie, że służby muszą wykonać swoją pracę, ale nie ma wyjścia.
Przedłużające się obostrzenia, doprowadzają do rozpaczy przedsiębiorców z wielu branż. W masowej już akcji otwieraMY udział biorą tysiące zdesperowanych właścicieli restauracji, hoteli czy klubów. Otwierają swoje lokale, bo nie mają z czego żyć, a to, co rząd uważa za pomoc, dla nich jest albo niedostępne, albo zdecydowanie niewystarczające.
Media społecznościowe takie jak Facebook czy Twitter płoną od filmów, na których widać jak sanepid w asyście policji i funkcjonariuszy KAS kontroluje otwarte mimo rozporządzenia lokale. Nakładają kary, zamykają lokale, grożą pozwami i kolegiami.
W niektórych lokalach dochodzi do dantejskich scen, gdzie policja podczas interwencji używa gazu, granatów hukowych i pałek – jak relacjonowali świadkowie w przypadku klubu Face 2 Face w Rybniku.
Rządzący z jednej strony chwalą pomoc kierowaną do właścicieli firm, z drugiej obmyślają kolejne sposoby na walkę z nieposłuszeństwem. W ocenie „zarządu Polski” łamanie obostrzeń to działanie bezprawne, zdaniem przedsiębiorców walka o życie.
Otwieram, bo mam 71 groszy na koncie, a za mną stoi dwójka dzieci
W piątek do akcji otwieramy dołączyła restauracja „Gryfna Lama Żory”. Jak poinformowano na profilu firmy – Od piątku będziemy otwarci od 20. Zapraszamy wszystkich na degustacje i testowanie naszych dań. Z zachowaniem REŻIMU SANITARNEGO. Zadbamy o Wasze kubki smakowe, jak i Wasze BEZPIECZEŃSTWO – przekonywano we wpisie.
Właściciel poinformował, że spodziewa się „nalotu” policji i sanepidu, jednak zapowiedział, że będzie z nimi rozmawiać bez błysku fleszy i dziennikarzy, bo rozumie, że „oni też muszą wykonywać swoje obowiązki zawodowe”.
Dlaczego zdecydował się na otwarcie, skoro od razu wspomina o kontroli i wie, że ta zostanie przeprowadzona, a on sam naraża się nie tylko na „sanepidowskie zamknięcie”, ale także kary finansowe?
Zgodnie z informacjami, które przekazał właściciel restauracji w rozmowie z portalem „Tu Żory” – Na koncie pozostało mi 71 groszy, za mną stoi dwójka dzieci, żona i mieszkanie. Czego mam się bać bardziej, niż tego, że nie zdołam zapewnić im bezpieczeństwa? – pyta retorycznie cytowany przez portal.
Żorski przedsiębiorca dodaje także, że prócz 5000 zł jednorazowego dofinansowania nie otrzymał od państwa żadnej pomocy, „a przecież utrzymanie takiego lokalu to ogromne koszty” – zauważa.
– W ciągu 10 miesięcy straciłem pół miliona złotych, straciłam poczucie bezpieczeństwa i nie mogę już czekać. – mówi i dodaje, że jeśli państwo zdoła mi zapewnić stosowne wsparcie, jeśli zostanie wprowadzony stan nadzwyczajny, który przekłada się na sytuację przedsiębiorców, mogę czekać na zniesienie kolejnego lockdownu. W obecnej sytuacji nie mam na co czekać, a liczyć mogę tylko na siebie, stąd taka, a nie inna decyzja – podsumowuje przedsiębiorca, ojciec dwójki dzieci.
Podobnych historii w całej Polsce jest coraz więcej. Akcja otwieraMY nie jest wynikiem niechęci do samego rządu czy partii PiS – to walka z bezprawiem – przekonują przedsiębiorcy. Walka o własne firmy i rodziny.
Dziś na konferencji prasowej minister Marlena Maląg podsumowując wsparcie dla przedsiębiorców, przekonywała, że dzięki wdrożonym instrumentom uratowano już ponad 6 mln miejsc pracy, ponieważ jest to „priorytetem dla naszego rządu” – powiedziała.
Nie wiadomo jednak, na jak długo. Dane, które przedstawiło dziś Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii wskazały na wzrost bezrobocia w styczniu o 0,3 pkt proc. względem miesiąca poprzedniego.
Dziękujemy, że jesteś z nami. Dołącz do społeczności na Facebook lub Twitter oraz włącz wiadomości Google News.