W tydzień po zamknięciu branży fitness przyszedł czas na zamknięcie gastronomii. Od soboty bary i restauracje w całej Polsce nie mogą prowadzić działalności stacjonarnej. Dołączyć do nich miała także branża beauty, ale rząd jej – chwilowo – „odpuścił”.
Lockdown, którego nie ma i przed którym wzbraniali się od tygodni rządzący, jest już faktem dla tysięcy polskich przedsiębiorców. W miarę zwiększania się ilości zakażeń COVID-19 Mateusz Morawiecki wspólnie z Adamem Niedzielskim realizują plan ochrony zdrowia Polaków – głównie seniorów – zamykając te branże, w których seniorzy bywają równie często co rowerzyści na Mount Blanc, zostawiając jednocześnie otwarte skupiska seniorów, czyli „miejsca kultu religijnego”.
Fitness i gastronomia już pod wodą
Przez podzielenie Polski na strefy żółte i czerwone rządzący chcieli zapanować nad rozprzestrzenianiem się pandemii. To jednak nie wypaliło. Wirus zbyt szybko wędrował od powiatu do powiatu, a z uwagi na częstotliwość zmian na koronawirusowej mapie, większość osób i tak nie do końca wiedziała, co w nich można, a czego nie.
W miarę upływu czasu Polska czerwieniała coraz szybciej i wzmożone restrykcje obejmowały coraz większą grupę przedsiębiorców. Przypomnijmy bowiem, że w strefach czerwonych obowiązywał zakaz organizowania imprez, czy wesel (zabawy tanecznej). Ta „niesprawiedliwość” lockdownu w podziale na powiaty zniknęła dziś i od 24 października cała Polska promienieje już kolorem … miłości, bądź krwi jak kto woli. Tym samym sektorowi przedsiębiorcy cierpią już tak samo, no, a przynajmniej „powinni”.
Aby wyrównać szanse i zwiększyć ilość osób pogrążonych w rozpaczy, rząd postanowił kilka dni temu zamknąć także branżę fitness. Wszystkie siłownie, baseny, czy kluby sportowe zostały z dnia na dzień zbanowane i nie pomogły protesty przedsiębiorców. Mimo wstępnie udanego dialogu branży z Jarosławem Gowinem premier Mateusz Morawiecki zawetował porozumienie, a reprezentanci zdrowego trybu życia i ich klienci zostali skazani na leśne przygody i ewentualną kąpiel w Wiśle zamiast na basenie.
Dziś do pogrążonych w rozpaczy przedsiębiorców z kilku branż dołącza także szeroko rozumiana branża gastronomiczna. Tysiące polskich kucharzy, kelnerów, barmanów, ale nie tylko, zostaje bez pracy mimo zgody rządu na „jadło na wynos”. Ten bowiem generuje jedynie ok. 15 proc. obrotów gastronomii, o ile restauracja jest na to gotowa.
Kosmetyczki i fryzjerzy na farcie prześlizgują się do kolejnej tury „nie lockdownu”
Skoro nie ma lockdownu, to żadna branża co do zasady nie powinna obawiać się jej zamknięcia. Jak pokazują jednak ostatnie przykłady, w dobie koronawirusa, z którym zawzięcie walczą m.in. premier Mateusz Morawiecki, czy Adam Niedzielski, nikt pewny być nie może. I na nic zapewnienia sprzed tygodni, w stylu „nie straszmy się lockdownem”, które wypowiedział w rozmowie z „Rz” szef resortu zdrowia.
Jak się bowiem okazuje, o włos od lockdownu była dziś także cała branża beauty, czyli kosmetyczki, fryzjerzy, czy solaria. Poinformowali o tym dziennikarze „Money”, których źródła potwierdziły, że takie propozycje padły na wczorajszej Radzie Dialogu Społecznego. Nie zgodzili się na to ponoć dwaj wicepremierzy Jarosław Gowin i Piotr Gliński. Na tego pierwszego przede wszystkim patrzy dziś z nadzieją większość polskich przedsiębiorców.
Czy zatem salony piękności mogą być spokojne o swoje biznesy? Na to pytanie niech odpowiedzą właściciele restauracji, którzy o konieczności zamknięcia lokali dowiedzieli się 12 godzin wcześniej…
W ocenie źródeł Money.pl, jeśli sytuacja pandemiczna w ciągu najbliższych dwóch tygodni się nie poprawi, lockdown jest nieuchronny, stąd też „jedynie” dwutygodniowy okres zwiększonych, acz niepełnych obostrzeń.